11 lutego 2015

Sophia z zeszytów

W zeszłym roku obchodziła osiemdziesiąte urodziny. Jej prawdziwe nazwisko brzmi Scicolone, a otrzymała je po ojcu, który robił wszystko, żeby jego dwie nieślubne córki go znienawidziły. W autobiografii „Wczoraj, dziś i jutro”, Sofia gorzko wspomina, jak zimno była przyjmowana wraz z matką w domu własnego ojca, jak złośliwie donosił na własne dzieci na policję i jak oddała mu zarobiony milion lirów, za uznanie siostry Marii i przyznanie jej nazwiska Scicolone.

Urodziła się jako nieślubne dziecko w Rzymie, ale dzieciństwo spędziła w okolicach Neapolu. W książce wspomina ciężkie czasy wojenne, z biedą, głodem i tułaczką. Matka, wymyśliła dla córki karierę w filmie, trochę jako zadośćuczynienie własnej porażki – marzyła o zostaniu aktorką, w czym przeszkodził jej romans z uwodzicielem Scicolone.

Sofia, nazywana u nas w latach pięćdziesiątych, Zośką, zawsze budziła w Polsce wielką sympatię – jej zdjęcia, wycinane z czarno-białego Filmu, zdobiły, na zmianę z plakatami Giny Lollobrigidy, niejedną słomianą makatkę czy ściany warsztatów samochodowych. Miłośnicy Loren mają dziś swoje lata a dzisiejsi kinomani na dźwięk jej imienia wzruszają tylko ramionami. Ta seksbomba i ikona kina włoskiego jest również autorką książki kucharskiej pt. „W kuchni z miłością” i w swojej biografii często wspomina o gotowaniu, o przyjemności przygotowywania potraw dla rodziny, o swoich słynnych pulpetach z cebulą.

Wspomnienia gwiazdy czyta się łatwo i przyjemnie. Ślizgamy się przez to życie w szybkim tempie, pośród nazwisk już zapomnianych, poznajemy kulisy włoskiego kina powojennego, przypominamy sobie „Hrabinę z Hong Kongu” czy „Arabeskę”, filmy, które kiedyś tak często gościły w naszych telewizorach w niedzielne południa. Sophia miała dużo szczęścia – obdarzona charakterystyczną urodą, zbyt wielkim nosem oraz imponującym wzrostem, nie wywoływała entuzjazmu wśród filmowców, dopóki na jej drodze nie stanął Carlo Ponti. Żonaty, z dwójką dzieci, wydawał się ostatnim mężczyzną, którego mogła zaakceptować matka aktorki. A jednak ten związek, ze starszym o 22 lata producentem, okazał się przepustką do wielkiej kariery, do ról u Vittorio De Siki, do Hollywood czy wreszcie do Oscara, za „Matkę i córkę”, którego otrzymała jako druga Włoszka oraz pierwsza aktorka za rolę w filmie nieanglojęzycznym. W 1991 roku przyznano jej Oscara za całokształt twórczości.

Sophia wspomina swoje życie nie snując głębokich refleksji – ta książka jest jak filmy z nią, pełna ciepła, nostalgii i miłości do dzieci i wnuków, a także nieżyjącego już męża, który dał jej wreszcie namiastkę ojcowskiej miłości, za którą tak bardzo tęskniła.

Czytając tę pogodną książkę o losach zakompleksionej dziewczynki, tak bardzo spragnionej ojcowskiej miłości, tak bardzo oddanej matce, robiącej karierę od Kopciuszka do wielkiej, filmowej gwiazdy, możemy się przenieść w świat tych szalonych lat, kiedy zdjęcia półnagich aktorek filmowych wklejało się do specjalnych zeszytów, a Sophia Loren zajmowała w tych zeszytach najwięcej miejsca.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także