3 października 2014

Święty głośnego show-biznesu?

Cliff Burton, tragicznie zmarły przed laty basista Metalliki stał się postacią pomnikową, nieledwie świętym dla wielu fanów tej kontrowersyjnej kapeli i szerzej – dla miłośników ciężkiego grania. Postacią, co ważne, wciąż przywoływaną. Nic więc dziwnego, że książkę „Żyć znaczy umrzeć” poświęcił mu Joel McIver, uznany dziennikarz muzyczny i płodny autor lektur z branży głośnego show-biznesu. 

27 września 1986 roku autobus którym podróżowali po szwedzkich drogach koncertujący muzycy Metalliki wpadł w poślizg i przewrócił się. Basista zginął przygnieciony jego ciężarem. Nieco wcześniej ukazał się album „Master of Puppets”, uznawany za jedną z najistotniejszych płyt w historii thrash metalu. Po śmierci artysty, zdaniem wielu, z Metalliką było już tylko gorzej: flirt z komercją miał na dobre zepsuć muzykę grupy. Także (lub przede wszystkim) dlatego, że zabrakło w jej składzie Burtona.

Joel McIver nie walczy z utrwalonym wizerunkiem basisty, człowieka życiowo i muzycznie dojrzalszego od nieco młodszych kolegów z zespołu. Trudno byłoby dyskutować z wielokrotnie powtórzonymi faktami, z autentycznym obrazem faceta w dżinsowych dzwonach i katanie, obeznanego z warsztatem i tradycją muzyki klasycznej, miłośnika twórczości Jana Sebastiana Bacha, do tego niestroniącego od marihuany, ale nieco ostrożniej poczynającego sobie z alkoholem. Także silna pozycja Burtona w zespole nie podlega dla McIvera dyskusji. To jej zawdzięczamy choćby jeden z klasycznych utworów metalowych, czyli zarejestrowany na albumie „Kill`em all” instrumentalny kawałek na bas: „(Anesthesia) Pulling Teeth”.

Ale jest coś, co irytuje w tej książce, jak zresztą w całym okołometallikowym biznesie. Coś zgrzyta niekonsekwencją. To próba zasugerowania, że Cliff Burton, nieustannie przedstawiany przez McIvera jako gwarant ambitniejszego repertuaru kapeli, zaakceptowałby przemianę, jaka zaszła w zespole na początku lat 90. XX wieku. Wtedy powstał „Czarny Album”. Autor „Żyć znaczy umrzeć” pisze: „Najbardziej kontrowersyjnym utworem na płycie jest tak zwana »ballada weselna« Nothing Else Matters, która przy pierwszym przysłuchaniu może się wydawać odległa o całą galaktykę od ostrego, radykalnego podejścia Cliffa do metalu. Nie zapominajmy, że muzycznie znajdował się on pod mocnym wpływem ZZ Top i Lynyrd Skynyrd, a oba te rockowe zespoły miały tendencje do tworzenia ballad, gdy nachodziła je taka ochota”.

McIver nie jest nadwornym pisarzem Metalliki. Ale posługując się dość słabymi argumentami przyjął na kartach swojej książki najwygodniejszą dla samego zespołu interpretację. Z hipotezy uczynił pewnik. Wedle wzorca: zachować legendę Burtona, a równocześnie wykorzystać ją do legitymizacji zmian, które zaszły w muzyce kapeli i uczyniły jej członków krezusami głośnego show-biznesu. Burton nie żyje na tyle długo, że pośmiertną maskę jednego z przywódców metalowej rewolucji początku lat 80. XX stulecia można bezkarnie wykorzystywać dla udekorowania mocno komercyjnego oblicza supergrupy. To smutne, choć opłacalne. Ale nie tylko rock`n`roll zna takie sztuczki.

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także