2 lipca 2014

Trzy dekady błyskawicznej wojny

Miłośnicy ciężkiego brzmienia mają powody do radości. „Vader. Wojna totalna” Jarka Szubrychta to lektura solidna zarówno pod względem edytorskim, jak merytorycznym.

 

Przede wszystkim to wtajemniczenie w historię death metalowej kapeli Vader, której przewodzi Piotr „Peter” Wiwczarek. Dodajmy, że zespół powstał w Olsztynie, w 1983 r. To już ponad trzy dekady death metalowej wojny na wszystkich frontach świata! Bo Vader, głównie dzięki wysiłkom swojego lidera i wokalisty stał się dobrze rozpoznawalną rodzimą marką na globalnym rynku śmiercionośnych brzmień.

 

Szubrycht, dziennikarz muzyczny, przez lata także muzyk kapeli Lux Occulta, ze znawstwem prowadzi czytelnika przez kolejne dziesięciolecia istnienia zespołu. Obok historii Vadera otrzymujemy interesujący dokument epoki w „branżowym” filtrze, czy ściślej – dwóch epok: schyłkowej Polski Ludowej i III Rzeczpospolitej. Autor sugestywnie oddaje PRL-owskie realia, wpływające na świat „podziemnej muzyki”. Dla młodszych to już prehistoria: rzeczywistość ciągłego niedoboru z reglamentowaną możliwością zrobienia… wydruków ksero, pirackim rynkiem muzycznym, przyzakładowymi ośrodkami kultury, których blaknące socjalistycznymi hasłami ściany deathmetalowcy zapełniali potępieńczymi dźwiękami. A równocześnie był to świat nieokiełznanej energii i inwencji młodziaków, którzy choćby z pomocą fanzinów odkrywali dla siebie zakazane owoce zachodniej kultury, w tym coraz drapieżniejsze odmiany metalu.

 

„Vader. Wojna totalna” to w znacznej mierze opowieść o życiu stworzonym z pasji i ciężkiej pracy, dekad utkanych z euforii i monotonii. Euforia – kolejne wydawnictwa muzyczne, co bardziej udane koncerty na (bardzo) małych i (bardzo) wielkich scenach. I owszem, także mołojecka sława ekipy, z którą zwabieni blaskiem sławy ludzie chcą się napić wódeczki, zaliczyć za sceną death metalowe bachanalia. To również bezcenna (choć i finansowo wymierna) radość życia z tego, co kocha się robić.

 

Ale tłem takiej egzystencji są dni spędzone w nie zawsze wygodnie odbywanych podróżach, kłopoty ze sprzętem nagłaśniającym, banalna ludzka nieżyczliwość, wypadki losowe, nieporozumienia z wydawnictwami i celnikami, hece z organizatorami wydarzeń, rozmijanie się z oczekiwaniami fanów, niekiedy problemy z alkoholem i narkotykami. Stąd najsmutniejszym wątkiem książki jest opowieść o narkotykowym uzależnieniu nieżyjącego już perkusisty Vadera Krzysztofa „Docenta” Raczkowskiego, ukazanie mechanizmu uwikłania całego zespołu w wyniszczający go nałóg, trudności w komunikacji muzyków między sobą i z fanami w krytycznych momentach.

 

Od lat regularnie ukazują się u nas książki poświęcone rockowym i metalowym sławom. Niestety, nie tak rzadko przekłady zagranicznych tytułów są fatalne: rażą infantylnym, pełnym wulgaryzmów językiem, drewnianym stylem, sztampą kolokwializmów. Także merytorycznie bywają to słabe lektury. Z reguły o wiele lepiej prezentują się rodzime wydawnictwa. W tym także książka Szubrychta. Jej autor daje dowód, że nie traktuje swoich czytelników, fanów mocnych brzmień, jak kandydatów na wtórnych analfabetów, ale publikę, której warto zaproponować solidny materiał.

 

I na koniec: myślę, że „Vader…” to również rzecz dobra na prezent dla dzieciaka, który na swojej pierwszej gitarze przemierza w wyobraźni szlaki do sławy. Niech zawczasu skosztuje prawdy o wojnie, jaką jest show biznes…

Książki, o których pisał autor

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także