Recenzja
Wojna kobiet
„Kobiety w kokpicie” Gilesa Whittella to sporządzony z niezwykłą skrupulatnością zapis spektakularnych dokonań młodych pionierek lotnictwa w latach trzydziestych, ukazujący drogę jaką musiały przejść kobiety, aby zostać szanowanymi lotniczkami. To także opowieść o niezwykłych, fascynujących kobietach, które bezwzględnie podporządkowały swoje życie ogromnej pasji – lataniu.
Historia rozpoczyna się w 1940 roku, kiedy to ATA (Air Transport Auxiliary) w obliczu topniejącej liczby lotników zdecydowało się przyjąć w swe szeregi osiem kobiet. Ich zadanie (podobnie zresztą jak pracujących tam mężczyzn) polegało na dostarczaniu samolotów i transporcie ludzi we wskazane miejsca. Wbrew pozorom była to bardzo wymagająca i trudna praca. Pilotowano bez aparatury radiowej, naprowadzania wiązką radiową, a także bez możliwości kontaktu z najbliższą bazą lotniczą, często przy niesprzyjających warunkach pogodowych. Dodatkowo kobiety musiały na co dzień mierzyć się z uprzedzeniami np. ze strony Narodowej Ligii Obrony Mężczyzn, która protestowała przeciwko podejmowaniu przez nie „męskich” zawodów, a także samego dowództwa, które kazało im nieźle się nagimnastykować zanim pozwolono pierwszej kobiecie siąść za sterami Spitfire’a.
Czytając „Kobiety…” powracała do mnie często inna książka opowiadająca o kobietach angażujących się w typowo „męskie” zajęcia, mianowicie „Wojna nie ma w sobie nic z kobiety” Swietłany Aleksijewicz. Paradoksalnie poza ogromnymi różnicami w sytuacji kobiet u Whittella i Aleksijewicz – począwszy od pochodzenia, statusu społecznego i materialnego, a na powodach przystąpienia do działań wojennych skończywszy – bohaterki obu książek łączy zaskakująco wiele, przede wszystkim determinacja i walka o realizację zamierzeń, ciągłe zmaganie się z konwenansami, seksistowskim podejściem i dyskryminacją ze strony mężczyzn, a także opinii publicznej.
Porównanie z Aleksijewicz jest być może na wyrost. Książka Whittella nie jest z pewnością pozycją tej miary, co reportaż Białorusinki, ale z pewnością jest to rzecz godna uwagi. Brytyjczyk ukazuje ciekawą odsłonę w historii walki kobiet o równouprawnienie, która dokonywała się nie tylko poprzez burzliwe walki i krwawe rewolucje, ale także podczas salonowych rozmów i wykwintnych kolacji.