Recenzja
Odpędzanie duchów bliskich
W jednym z wywiadów autorka mówi o najbliższych zmarłych, że niedobrze jest z nimi intensywnie obcować, ale zaraz dodaje, że nie może im powiedzieć, żeby sobie poszli, skoro są tuż obok. To „obok” ma postać wiklinowych koszy, gdzie po likwidacji krakowskiego mieszkania na ulicy Krupniczej, znalazły się okruchy z życia jej matki i babki – gromadzone przez lata fotografie, rachunki, gazetowe wycinki, zaproszenia, pisma urzędowe, katalogi i listy.
Każdy z nas przechowuje nikomu już niepotrzebne szpargały, a wśród nich stare kalendarzyki, gdzie zapisywaliśmy nieistniejące już numery telefonów stacjonarnych, adresy koleżanek z kolonii, czy też kulinarne przepisy naszych ciotek. Tylko najbardziej odważni decydują się zrobić z tym porządek, wyrzucając na śmietnik własną przeszłość.
Joanna Olczak – Ronikier, wnuczka słynnego, przedwojennego wydawcy Jakuba Mortkowicza, po śmierci matki i babki, została z tym bagażem wspomnień, przez lata ciążącym jej na duszy wyrzutem, nie śmiejąc po prostu wszystkiego wyrzucić. W 2001 roku, na podstawie tych materiałów, opublikowała historię rodziny, a książka „W ogrodzie pamięci”, otrzymała rok później nagrodę Nike. „Wtedy. O powojennym Krakowie” jest kontynuacją tej nagrodzonej książki i trafiła na listę nominowanych do Nike w tym roku..
Opowieść zaczyna się 18 stycznia 1945 roku, kiedy pierwsze radzieckie czołgi wjeżdżają na Rynek Główny w Krakowie. Słynny wydawca Jan Gebethner sugeruje matce autorki przeniesienie się z prowincji do Krakowa i zamieszkanie w kamienicy Związku Literatów, mieszczącej się przy ulicy Krupniczej 22. Legendarna już kamienica staje się dla małej Joasi miejscem magicznym, gdzie spotykani na co dzień pisarze, są taką samą atrakcją, jak szalone zabawy na podwórku oraz w pobliskim ogrodzie Mehoffera. Spotkania z domownikami oraz gośćmi kamienicy, wzbudzają w nas dziś uczucia zazdrości. Jerzy Andrzejewski, Tadeusz Różewicz, Jerzy Szaniawski, Zofia Stryjeńska, wdowy po Witkacym i Kasprowiczu, Leopold Staff, Kazimiera Iłłakowiczówna, to tylko ci najbardziej znani, których mała Joanna mijała na schodach.
Poruszające są w tej opowieści wspomnienia autorki o tym, jak bardzo wojenne prześladowania potrafiły zmienić jej charakter, jak bardzo odcisnęły się piętnem zarówno rozstanie z rodziną jak i piekło wojennej zawieruchy. Opisując swój ówczesny charakter, podkreśla przede wszystkim emocjonalny chłód i zimną bezwzględność, widoczną szczególnie podczas pierwszego po latach spotkania z matką.
W książce, oprócz losów najbliższej rodziny Joanny Olczak – Ronikier, pojawiają się historie charakterystyczne dla powojennej rzeczywistości. Bohaterka wraz z babką spędziły kilka tygodni w rozparcelowanym majątku Radziwiłłów w Nagłowicach, tym samym, w którym pisał Mikołaj Rej. Oprócz spacerów z Jerzym Szaniawskim, mała Joanna została wciągnięta przez babkę w przeglądanie porzuconych na strychu, nikomu niepotrzebnych szpargałów, a wśród nich, oprócz starych czasopism, kancelaryjnych ksiąg, pudeł fotografii, dziecięcych liścików znajdowała się teka korespondencji i dokumentów, które starsza pani postanowiła oddać właścicielom. Niestety, zamiast choćby cienia wdzięczności za ten gest, napotkała chłód i obojętność. To, co najbardziej bolało, to usytuowanie dumnych Mortkowiczów na równi z szabrownikami i nową władzą.
W książce Joanna Olczak – Ronikier często wraca do okresu przedwojennego, pokazując nam portrety rodzinne, perypetie związane z wydawaniem dzieł zebranych Norwida, historię wystawienia obraźliwej dla rodziny Mortkowiczów sztuki Słonimskiego „Murzyn warszawski”, czy okoliczności samobójczej śmierci dziadka Jakuba.
Wydawnictwo, wskrzeszone heroiczną pracą Hanny Mortkowicz i jej matki, przez krótki czas prowadziło aktywną działalność w powojennej Polsce, ale już w 1946 roku zostało wchłonięte przez Spółdzielnię Wydawniczą “Książka”, gdzie obok bajek Andersena ukazywały się dzieła klasyków marksizmu i leninizmu. Po dwóch latach „Książkę” połączono z socjalistyczną spółdzielnią „Wiedza”, a na początku 1949 roku babkę i matkę autorki wyrzucono z pracy.
Książka odsłania przed nami powojenny obraz Krakowa, miasta, które ocalało i które jeszcze długo nosiło swój mieszczański, poszarzały koloryt, o czym wiedzą doskonale wszyscy ci, którzy tam jeździli, bądź się osiedlali, specjalnie po to, żeby poczuć atmosferę smutnej dekadencji. To miasto miało w sobie przez lata urok, który już się gdzieś ulotnił, w nowej erze europejskości. Dlatego czytanie „Wtedy” to nostalgiczna podróż do świata, który już nie powróci, do świata którego okruchy tkwią jeszcze w nielicznych. Dla nowych pokoleń, odnajdujących na krakowskim Kazimierzu jedynie modne knajpy, będzie to jedynie wędrówka w zaświaty po czas zaginiony.
.