Tajna policja Ameryki
Książka Tima Weinera nie ma nic wspólnego z wizerunkiem FBI, jaki znamy z setek amerykańskich filmów i seriali. Próżno szukać tu dzielnych agentów walczących z gangsterami czy tropiących seryjnych morderców.
Książka Tima Weinera nie ma nic wspólnego z wizerunkiem FBI, jaki znamy z setek amerykańskich filmów i seriali. Próżno szukać tu dzielnych agentów walczących z gangsterami czy tropiących seryjnych morderców.
Mimo że londyńscy bukmacherzy wymieniali Mo Yana obok Haruki Murakamiego jako głównego faworyta w organizowanej przez sztokholmskich akademików gonitwie, uhonorowanie chińskiego pisarza literackim Noblem Anno Domini 2012 odebrano powszechnie jako sporą niespodziankę. Ale zaskoczenie krytyków było niczym wobec burzy, jaką autor „Krainy wódki” wywołał swymi politycznymi wyborami. Nie przypadkiem jego pseudonim znaczy tyle, co „nie mów”.
Nie ma czegoś takiego, jak historia. To znaczy: historia - kropka, historia - w ogóle. Są tylko historie poszczególne: historie wojen i powstań, historie dyplomacji, historie grup etnicznych, historie idei. Albo historie pojedynczych przedmiotów czy zjawisk. Tylko takie historie można śledzić. I opowiadać.
Komiks w Polsce się przyjął. Nie dziwią już nikogo recenzje komiksowe w opiniotwórczych pismach i poświęcone mu półki w księgarniach. Droga trwała wiele lat i wiodła przez "Świat Młodych", kioskowe zeszyty z lat dziewięćdziesiątych i prężny ruch fanzinowy. Teraz największe wydawnictwa działają stabilnie, rynek systematycznie zapełnia się polskojęzycznymi edycjami najbardziej klasycznych zagranicznych powieści graficznych, wydawanie głośnych na świecie tytułów zajmuje coraz mniej czasu. Nakłady się wyprzedają, Jerzy Szyłak jest profesorem, na uniwersytetach odbywają się zajęcia poświęcone temu medium, o najważniejszych tytułach mówi się w radiu i telewizji. Mamy rynek komiksowy – to widać gołym okiem. A co za tym idzie, mamy też twórców komiksowych i ciekawe tytuły.
„Polaku! Czytaj książki!” – rozpaczliwie apelują od lat krzewiciele kultury, a wraz z nimi, nieco mniej bezinteresowni, wydawcy i pisarze. Ostatnio jednak rodacy należący do opcji nieczytającej zyskali nowy argument na własną obronę: „kryzys, panie, kryzys!”. Tymi słowy zamykają usta książkowym moralizatorom, bo przecież nie sposób wymagać pasji czytelniczej od osób zagrożonych cięciami płac, bezrobociem i pozostałymi plagami czasów recesji.