Ponieważ o zmarłych pisze się u nas albo dobrze albo wcale, zacznę od stwierdzenia, że Joanna Chmielewska nie była wybitną pisarką. Przynajmniej w myśl obowiązujących w Polsce kryteriów. Nie podejmowała ważkich tematów, nie wyróżniała się jakąś szczególną maestrią języka, a do tego, powiedzmy sobie szczerze, była w swoim pisaniu raczej niepoważna. Dlatego była ignorowana przez krytyków i informacyjny mainstream.
Są takie słowa, które - wszedłszy w szerszy obieg - zmieniają znaczenie. Pomijając słowo „bynajmniej” mylone ze słowem „przynajmniej”, moim ulubionym jest słowo „spolegliwy”, które uparcie i nieskrycie używane jest jako synonim „uległego”, tymczasem oznacza kogoś, na kim można polegać.
„Człowiekowi, który oddaje się całkowicie twórczości literackiej, niepotrzebne są uczucia, kobiety, dzieci, on nie ma serca, tylko mózg” - zauważył Edmund de Goncourt. Historia poucza nas jednak, że instytucja małżeństwa przysłużyła się literaturze solidnie, a życiowe partnerki pisarzy nie jeden raz odrywały role cichych, choć nie zawsze pozytywnych, bohaterek literatury.
I do szachów, i do tanga trzeba dwojga. Rozrywki te jednak rzadko spotykają się w sztuce. Albo jest się strategiem albo artystą – wydawałoby się, że trzeciej drogi nie ma. Jedno wymaga cierpliwości, drugie nieokiełznania. A jednak zdarza się, że oba elementy świetnie ze sobą współgrają. Szachy z tańcem pogodził przecież Bergman w „Siódmej pieczęci”. Tam zjednoczyła je Śmierć. Podobnego mariażu w swojej najnowszej powieści dopuścił się Arturo Pérez-Reverte. Tym razem jednak spoiwem logiki i namiętności jest miłość.
W ostatnim odcinku „Świąt z tłumaczami” naszym gościem jest wybitny tłumacz i italianista Stanisław Kasprzysiak, znany między innymi z przekładów Lampedusy, d’Annunzia i Calassa.