Recenzja
Córka Maklaka o sobie
Zdzisław Maklakiewicz, to dla wielu aktor kultowy, kojarzony najczęściej z równie legendarnym Janem Himilsbachem, oraz słynnym monologiem o słabości polskiego filmu. Napisana przez jego córkę książka: „Maklak. Oczami córki”, stara się rozbudzić w nas nadzieje na kolejne anegdoty z życia tego niezwykle charakterystycznego aktora, a także przybliżyć nieznane fakty z jego życia rodzinnego.
Otwiera ją zdjęcie przedstawiające córkę obejmującą postać aktora, wyciętego z kartonu, z doklejoną twarzą, oraz wiersz, którego lektura wyznacza styl, z którym będziemy się zmagać przez resztę książki.
Marta Maklakiewicz próbuje opisać swoje relacje ze sławnym ojcem, którego tak naprawdę wcale nie znała, a kontakty z nim sprowadzały się do przypadkowych spotkań. Trudno jest z tego stworzyć interesującą opowieść, więc autorka koncentruje się na budowaniu legendy czarnego notesu, znalezionego przypadkiem w pianinie, na którym kiedyś grywał jej ojciec. Niestety, w tym czarnym notesie, oprócz numerów telefonów, list dłużników i kochanek, znajdujemy tylko banalne aforyzmy w rodzaju: “Pić czy być? Oto jest pytanie” czy też pomysły na nekrologi typu: “Urodził się, pełną gębą żył. Umarł. Bo pił. W ziemi zgnił”.
Z książki wyziera banalna prawda – Marta prawie wcale nie znała swojego ojca, a przekazywane nam szczegóły z życia aktora, anegdoty i historie, nie wnoszą nic, o czym nie mogliśmy przeczytać wcześniej. Toksyczny związek aktora z matką, tutaj nazywaną babcią Cesią, staje na drodze do szczęścia matki autorki, Renaty Firek. Opisywany trudny charakter babci Cesi spowodował, że aktor nie potrafił sobie ułożyć życia rodzinnego, wybierając knajpy zamiast domowych obiadów.
Kiedy wyczerpuje się mizerny zasób opowieści o ojcu, otrzymujemy historię przygód pani Marty na amerykańskiej ziemi. Z zażenowaniem czytamy o jej romansie z dentystą alkoholikiem czy małżeństwie z bogatym Żydem, dzięki któremu brylowała w towarzystwie bogaczy, a nawet, jak się dowiadujemy, pobierała prywatne lekcje tenisa i odwiedziła Las Vegas. Ale to nie koniec autokreacji pani Marty – czeka nas jeszcze kilkudziesięciostronicowy fragment, opisujący jej przygody ze swoimi czworonożnymi pupilami. Czytając historie psów, a także całkiem pokaźny zestaw wierszy jej matki, mamy wrażenie, że książka jest próbą autokreacji na ruinach wspomnień o sławnym ojcu.
Napisana w amerykańskim stylu biografia Marty Maklakiewicz pokazuje dobitnie, jak można spełnić swój sen o popularności, korzystając z odnalezionego wśród kapsli od butelek piwa i korków do wina, czarnego notesu. Oprócz wyrywkowych wspomnień córki odnajdziemy w książce również pełny monolog inżyniera Mamonia o sytuacji polskiego filmu: „Ja w ogóle nie lubię chodzić do kina, a szczególnie nie chodzę na filmy polskie w ogóle. Nudzi mnie to po prostu”. To samo pewnie Maklak powiedziałby o książce swojej córki.