Recenzja
Szczupaczyńska na tropie
Zofia z Glodtów Ignacowa Szczupaczyńska ma w sobie to coś, co nie pozwala jej nie myśleć, innymi słowy, umysł jej pracuje odmiennie od pospolitych umysłów pań z krakowskiego towarzystwa. Zofia nieustannie zatrudnia swój umysł do wszelakich wariacji myślowych – a to poświęca się rozważaniom towarzyskim, a to analizuje plotki, nie mówiąc już o liczeniu wszystkiego co da się policzyć, liczeniu, które ma zająć jej mózg jakąkolwiek pracą, co zresztą w jej mniemaniu jest rzeczą wstydliwą i nie przystającą damie.
Dwaj panowie, Dehnel i Tarczyński, ukryci pod pseudonimem Maryli Szymiczkowej, stworzyli Szczupaczyńską trochę na podobieństwo Anieli Dulskiej, ale nieustannie kombinująca Zofia, wymknęła się im spod kontroli i zdaje się zyskiwać nowy wyraz, z wiekiem stając się wytrawnym śledczym, detektywem na usługach krakowskiej policji, choć mentalnie to osobowość na wskroś mieszczańska, z poglądami zaskorupiałymi od wieków w swoim kołtuństwie. Ale nie wymagajmy od niej zbyt wiele – jej poglądy na sytuację kobiet, socjalizm czy sztukę, muszą odpowiadać poglądom męża Ignacego, a ten po prostu nie nadąża za rzeczywistością, tak jak nie nadąża za pędzącymi na bicyklach młodymi kolarzami, podczas niedzielnych rajdów rowerowych.
Po rozwiązaniu zabójstwa w domu Helclów, co było tematem debiutu Szymiczkowej, Zofia musi zmierzyć się ze sprawą bolesną, śledztwem, które dotyka ją bezpośrednio, ponieważ zamordowano jej służącą Karolcię. Zwłoki odnalazły się w Wiśle, u podnóża willi Rożnowskich, a więc budynku, który już nie istnieje, natomiast z pewnością jest historyczną ciekawostką, uwiecznioną na wielu fotografiach, które autorzy książki musieli studiować, przytaczając na swoich kartach szczegóły wyglądu, zburzonej jeszcze przed wojną willi. To perfekcyjnie umieszczane detale czynią z powieści duetu pisarskiego smakowite danie, mieniące się wydarzeniami jeszcze XIX wiecznego Krakowa, zastygłego w swojej zmurszałej przeszłości, a jednocześnie już buzującego podskórnie nadchodzącym nowym tysiącleciem.
Intryga nie jest tu przesadnie skomplikowana, ale jest pretekstem do pokazania życia królewskiego Krakowa, w czasach przecież nie tak odległych, a jednak mało wykorzystywanych przez autorów kryminałów, zwłaszcza tych retro, modnych od czasu książek Marka Krajewskiego.
Akcja przetacza się leniwie przez życie miasta, a tu dzieje się naprawdę sporo – dla Szymiczkowej każde wydarzenie, które umiejscowiła w książce, ma swój odpowiednik w historii: czy to będzie refleksja na temat konnych tramwajów, czy opis wieczoru poświęconego konstytucji, czy też w finale, wizyta Franciszka Józefa w Krakowie. Co ciekawe, w książkach Szymiczkowej, nikt nawet nie zająknął się na temat utraconej niepodległości, a „polskość” podana jest tu jako coś naturalnego, coś, o czym w domu profesorostwa się nie rozmawia, bo i po co? Dla Zofii liczy się wyłącznie kariera jej męża oraz odpowiednia pozycja w hierarchii towarzyskiej.
„Rozdarta zasłona” to majstersztyk powieściowy, lektura smakowita, szczególnie dla wszystkich, lubujących się w prozie wykwintnej, podana z gracją i z kunsztem. To elegancka proza i Kraków z przełomu wieków, to konstrukcja jak z Agathy Christi, gdzie na końcu trzeba zebrać całe towarzystwo, żeby wskazać mordercę, to poglądy na emancypację kobiet postawione w kontrze do mieszającej się w śledztwo bohaterki, jednocześnie tkwiącej w związku z mężem o zaściankowych nawykach i biegającej na spotkania z socjalistą Daszyńskim czy lekarzem kobiet upadłych.
Czy Szczupaczyńska będzie ewoluować w swoich poglądach przekonamy się z pewnością w kolejnych książkach o jej przygodach śledczych, bo autorzy zapowiedzieli już, że mają pomysł na dwie kolejne pozycje. Jedyna obawa co do losów bohaterki tkwi w niebezpieczeństwie, że gamoniowaty mąż w końcu dowie się o jej pasji śledczej, a znając jego poglądy na rolę kobiet w życiu mężczyzny, może to wywołać małżeńską katastrofę.