Od pewnego czasu pojawiają się w księgarniach książki dla dzieci o tzw. trudnych tematach, dotąd pomijanych milczeniem lub zarezerwowanych dla literatury dla dorosłych. Te książki już nie tylko bawią, ba - nie tylko bawiąc uczą. Ich edukacyjna funkcja polega na przede wszystkim na budzeniu wrażliwości na różne trudne sprawy wokół nas.
Jedną z podstawowych cnót retorycznych jest od wieków brevitas, czyli zwięzłość. Według starej dziennikarskiej zasady każdy tekst skrócony o połowę zyskuje dwa razy na wartości. W obecnej epoce - epoce esemesów, statusów i ćwierkania - szczególnie ważne jest, by na pomocą minimalnej ilości słów przekazać maksymalną ilość treści.
Wiem, że mówiąc o książkach - i nie tylko - należy unikać zdań, które więcej mówią o mówiącym, niż o tym, o czym mówi. Jednak muszę zacząć od osobistego wyznania: lubię przedmioty nieoczywiste. Także nieoczywiste książki. A więc takie, które zanim wciągną nas w swój świat, zanim zaczną nam opowiadać jakąś historię - zmuszają nas do zadawania pytań, czym one same właściwie są? Jak je zaklasyfikować?
Jadąc na urlop należy się zaopatrzyć w stosowną literaturę. Większość ludzi ogranicza się tu do przewodników. Przyznam, że nie bardzo umiem się nimi posługiwać: albo mnie irytują, albo nudzą. Chociaż czasami można natrafić w nich na literackie fragmenty, najczęściej niezamierzone. W pewnym przewodniku po Jerozolimie można przeczytać, że w tym mieście bywa niebezpiecznie i najlepiej omijać targi oraz środki komunikacji miejskiej. Na następnej stronie – porady: gdzie kupić pamiątki? Najlepiej na targu. A na targ najlepiej dojechać autobusem o numerze takim a takim...
Do adaptacji arcydzieł literatury mam stosunek nieufny. Pachną albo cenzurą, albo szkolnym brykiem, albo uproszczeniem - żeby łatwiej było coś przełknąć, żeby szybciej można było zająć się czymś innym. Przypomina mi się żart rysunkowy z „New Yorkera” - jedna pani poleca drugiej książkę w księgarni mówiąc: „To fajna książka. Nie zmarnowała mi zbyt wiele czasu”.