Na „Truciznę”, siódmą część przygód najbardziej znanego polskiego egzorcysty w cywilu, Jakuba Wędrowycza, Andrzej Pilipiuk kazał czytelnikom czekać ponad trzy lata. To świetna okazja, by spróbować wyjaśnić fenomen tego cyklu. Cyklu, który jak żaden inny polaryzuje miłośników fantastyki: część za Wędrowyczem skoczyłaby w ogień, część odsądza od czci i wiary zarówno bohatera, jak i jego twórcę. Pilipiuk wraz z Jakubem stali się czymś w rodzaju koła zamachowego polskiej fantastyki po 2001 roku.
Dystans czasowy powoduje, że nawet rzeczy straszne wydają się nam ekscytujące, a nawet piękne i stylowe. Obrazy dawnych rzezi kontemplujemy jako dzieła sztuki, w historiach występków dopatrujemy się walorów literackich, a ich bohaterów - czyli właściwie sprawców - chętnie mitologizujemy.
Scott Jurek, czyli biegająca legenda, ultramartończyk polskiego pochodzenia, siedmiokrotny zwycięzca i rekordzista biegu Western States Endurance Run (stumilowy wyścig w kalifornijskich górach Sierra Nevada), dwukrotny zwycięzca Badwater Ultramarathon, a więc w biegu na ponad dwieście siedemnaście kilometrów przez Dolinę Śmierci oraz rekordzista Stanów Zjednoczonych w dwudziestoczterogodzinnym wyścigu (w tym czasie przebiegł dwieście sześćdziesiąt sześć i sześć dziesiątych kilometra, czyli sześć i pół maratonu!). Weganin.
Pisarze umierali na wszelkie możliwe sposoby. W drugiej części tekstu (pierwszą znajdziecie tutaj) m.in. o tym, jakie używki doprowadzały najczęściej gigantów pióra do grobu i jak wielu z nich pogrążył syfilis, a także o ich życiu pośmiertnym.
Spacerując po cmentarzach skąpanych w świetle zniczy, warto wspomnieć tych, którzy należą do całej ludzkości. Nawet najgenialniejsi pisarze muszą umrzeć. Czasem śmiercią zwyczajną, jak inni śmiertelnicy, czasem zupełnie niezwykłą, podobną do ich niezwykłego życia. Jedni umierają w młodości - tym wieczna chwała i cześć. Inni dożywają późnych lat, tracąc szansę na udział w romantycznej legendzie.