O znanych i uznanych pisarzach wiemy niemal wszystko. Literackie pudelki skrupulatnie prześledziły ich biografie, pełne romansów, nieślubnych dzieci i uzależnień, zwiedziły domy, zajrzały do gabinetów i sypialni, odkryły tajemnice niejednego plagiatu czy podrobionej recenzji. A ponieważ mamy jeszcze lato i ciężkie nobloidalne powieścidła idą ciężko, warto przyjrzeć się kolejnemu niewinnemu, a często nawet literacko pożytecznemu grzeszkowi wielkich – ich flirtowi z literaturą popularną.
Tadeusz Boy-Żeleński nazywał go ogrodnikiem, Stanisław Barańczak lekarzem. O kim mowa? O krytyku literackim. Pisanie recenzji to niełatwa sztuka. Jak zachować obiektywizm, a jednocześnie pisać o swoich wrażeniach? Między poważnymi rozprawami, a zjadliwą krytyką jest jeszcze miejsce na entuzjastyczne, wirtualne opinie. Jakie dylematy recenzentów są wciąż aktualne?
Piszę do was z wakacji na działce. Tu wciąż rządzi powieść.
„Nad moczarami i rzekami unosiły się lodowate opary, w których świetnie czuły się ogry” – brzmi jedno z pierwszych zdań „Pogrzebanego olbrzyma”. Ale gdy w finale pojawi się smoczyca, okaże się, że nie da się jej widowiskowo zabić – jest tak stara i wyliniała, że nie wiadomo, czy jeszcze żyje.
Wydawcy w Polsce powariowali. Licytują się na arcydzieła, wieszczą dziesiątki, jeśli nie setki, wybitnych powieści. Chcecie Państwo nowego Prousta, Czechowa w spódnicy, polskiego Franzena, dzieła totalnego, nieporównywalnego z niczym innym? Nic prostszego, wystarczy, że zerkniecie na okładki opublikowanych ostatnio książek.