Linda Wiliams doskonale potrafi wybrać tytuły dla swoich książek. Po pracy „Hard core” ukazał się „Seks na ekranie”, pozycja, która idealnie trafia w czasy, w których każda epoka historyczna – od rzymskiego antyku, przez Borgiów, po Tudorów – ukazywana jest jako jeden wielki burdel.
W 1980 roku Czesław Miłosz w wierszu „Rue Descartes”, wspominając swój pierwszy pobyt w Paryżu, pisał: „Mijając ulicę Descartes,/ Schodziłem ku Sekwanie, młody barbarzyńca w podróży/ Onieśmielony przybyciem do stolicy świata./ Było nas wielu, z Jass i Koloszwaru, Sajgonu i Marakesz (…)/ Wkraczałem w uniwersalne, podziwiając, pragnąc”. Paryż był centrum, przedmiotem pożądania, wejście do tego miasta, w jego zaklętą aurę było ponownymi narodzinami. Spacer po bulwarach Haussmanna był jak pielgrzymka, kawa w Les Deux Magots lub Café de Flore dla przybysza z Europy Środkowej i Wschodniej była jak zawołanie: oto jestem, stałem się. Największa bzdura, posiadająca stempel „made in Paris” stawała się intelektualnym wydarzeniem.
W genialnej powieści „Ciotka Julia i skryba” Mario Vargas Llosa tworzy jedną z najbardziej zapadających w pamięć postaci w dziejach literatury światowej. Niejaki Pedro Camacho jest ekscentrycznym (a może po prostu obłąkanym) twórcą niezliczonych tasiemcowych powieści radiowych. W każdym utworze Camacho powracają te same monomanie – zawsze jest...
Wisława Szymborska pisała w wierszu „Możliwości”, że woli rocznice nieokrągłe, do obchodzenia co dzień. Wprawdzie chodziło Jej o miłość, ale, moim zdaniem, można by tę deklarację potraktować szerzej: ja wolę, gdy pamięć o kimś ważnym obywa się bez ustanawiania przez Sejm jego roku. Wolę preteksty niekalendarzowe, niearytmetyczne.
Jeden z literackich magazynów ogłosił konkurs na opowiadanie. Ponad pół tysiąca ludzi nadesłało swoje słowne cacka. Zdumiewające, że w kraju postępującego wtórnego analfabetyzmu aż tyle osób próbuje pisać.