Recenzja
All My Loving
Piękna i smutna historia przedwcześnie zmarłego piątego Beatlesa, Stuarta Sutcliffe’a i jego wielkiej miłości – Astrid Kirchherr, a wraz z nią: początek lat sześćdziesiątych, Beatlesi w Hamburgu i świetne rysunki Arne Bellstorfa.
W 1960 roku piątka młodych Liverpoolczyków: John Lennon, Paul McCartney, George Harrison, Pete Best oraz Stuart Sutcliffe wyjechała do Hamburga, aby grać koncerty i szukać przygód. Trójka z nich stała się jakiś czas później jednymi z najbardziej znanych ludzi na świecie (“popularniejszymi od Jezusa”). Dwójka na zawsze została byłymi Beatlesami. Tylko jeden odnalazł w Hamburgu miłość i już nigdy nie zdążył wrócić do Liverpoolu. Zmarł przedwcześnie w wieku 22 lat.
Komiks Arne Bellstorfa jest oparty na wspomnieniach Astrid Kirchherr – uczestniczki i bohaterki tych wydarzeń. To z jej opowieści niemiecki rysownik skonstruował powolną, bardzo osobistą narrację pięknego albumu, w którym to nie zespół The Beatles jest najważniejszym elementem. Najważniejsze jest prywatne wspomnienie Astrid. Wydaje się, że w tajemniczy sposób autorowi udało się zamknąć tutaj uczucia, o których mu opowiedziała. Historia nie ma w sobie nic z melodramatu, mimo że czysto formalnie przecież nim jest.
Mimo, że ujęta w przemyślaną narrację, historia Astrid i Stuarta jest biografią. To osiągnięcie “prawdy” uczuć i opowieści uważam za największy sukces Bellstorfa. Drugim może być uchwycenie, by posłużyć się archaicznym słowem użytym przez tłumacza, zawadiackości młodych Beatlesów. Pierwiastek bycia absolutnie cool jest w tym komiksie tak samo namacalny jak choćby w filmach z nimi w roli głównej. W dodatku sprawia wrażenie niewymuszonego. A przecież muzycy są tu jedynie drugoplanowymi postaciami cudzej opowieści. Świetnie prezentują się też rysunki. Technika Bellstorfa, tylko pozornie niedbała, pozwala za pomocą zdumiewająco małej ilości kresek sportretować postaci tak, że ani przez moment nie ma wątpliwości, który z Beatlesów jest którym. Środki użyte przez rysownika dobrane są zresztą świetnie do tonu narracji – wspomnieć wypada o takich perełkach jak powtarzający się motyw snu z szalikiem czy ostatni, prawie niemy rozdział.
Kultura Gniewu w jednym momencie wydała dwa komiksy biograficzne – chłodny “Kiki z Montparnasse’u” i osobisty “Baby’s in Black”. Całym sercem (bo niby czym innym?) jestem po stronie tego drugiego.