17 września 2014

Ciemno wszędzie, biało wszędzie…

…co to będzie, kiedy na pół roku zapadnie noc? Choć może ciekawsze jest to, co dzieje się w drugiej połowie roku, podczas niekończącego się dnia? Ilona Wiśniewska, przebywająca na Spitsbergenie od czterech lat, chyba się nad tym nie zastanawiała, choć w “Białym” dokumentuje życie na tym najdalej na północ wysuniętym ludzkim siedlisku w taki sposób, że aż chciałoby się od razu pakować walizki i do niej dołączyć.

 

Wiśniewska pisze tak, że można kompletnie pominąć kwestię dwudziestostopniowych mrozów, gwałtownych wichrów i otoczenia, w którym zdecydowanie więcej rzeczy może cię zabić niż ocalić. Zostajemy z magią Dalekiej Północy, krainy śpiewających zórz polarnych, intrygujących samotników płci obojga, dzikiej przyrody i lekkiego szaleństwa, które pogłębia się wraz z trwaniem polarnej nocy. Opisy dogrzewania lampami, narastającej psychozy i poczucia kompletnego oderwania od rzeczywistości kojarzą się trochę z “Lśnieniem”, a trochę z duszną atmosferą filmów Lyncha. Nie wiadomo, gdzie kończy się wyobraźnia autorki.

 

Ale “Białe” to nie jest opowieść o wnętrzu głowy jednego człowieka. To opowieść o ludziach, ściągających na te niegościnne ziemie ze wszystkich stron świata, splatająca się w mozaikę tak barwną, jak ich narodowości. Meksykanka, Argentynka, Polacy, Rosjanie, Norwegowie, Irańczycy. Wszyscy żyją w mniejszej lub większej symbiozie i nawet niedźwiedź może choć na chwilę zaprzyjaźnić się z myśliwym. Sielanka? Nie, oczywiście. Ta wyspa to w końcu śmierć: z wychłodzenia, pod śniegiem, w lodowatej wodzie, pysku niedźwiedzia, kopalni, to szaleństwo każące rzucać się z pokładu statku w samej sukience. Tylko fotografujący morsy turyści, oddaleni na bezpieczną odległość burty, są w stanie bezkrytycznie zachwycić się tym miejscem. Stali mieszkańcy kochają Spitsbergen miłością mądrzejszą, wiedząc, że ten związek wymaga poświęceń.

 

Wiśniewska przywołuje w „Białym” kawał historii Spitsbergenu, począwszy od osadnictwa w XVIII i XIX wieku, związanego z wydobyciem węgla kamiennego (to jedyne tego typu kopalnie na terenie Norwegii), poprzez zimnowojenne napięcia, mocarstwowe prężenie muskułów, podwodne łodzie atomowe krążące u wybrzeży, stan wojenny w Polsce, aż po dzisiejszy rozkwit turystyki, owocujący takimi atrakcjami, jak festiwal jazzowy odbywający się najdalej na północy.

 

To nie jest długa książka, ale przecież Spitsbergen nie jest największą wyspą (chyba że w Norwegii). Ale jest coś w “Białym”, co skłania, żeby rzucić wszystko i pojechać tam, by udowodnić sobie, że potrafiłoby się tam przezimować, nawet jeśli boimy się ciemności, a ujemne temperatury wzbudzają w nas tylko dreszcz. Sądzę, że po lekturze tej książki wielu czytelników znajdzie nowy cel podróży.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także