24 listopada 2014

Dzienniki narkotykowe

Roberto Saviano przestępczość zorganizowaną uczynił swoją idee fixe. Tym razem pozornie oddala się od pierwotnych zainteresowań, czyli działalności kamorry i ‘ndraghenty. „Zero zero zero” to książka o globalnym handlu kokainą, według Saviano, narkotykiem idealnym.

Biorą wszyscy. Jeśli nie ty – na pewno ktoś z twojego bliskiego otoczenia. Albo dalszego. Ktoś, po kim wcale byś się tego nie spodziewał. Kate Moss i twój proboszcz. Charlie Sheen i twoja siostra. Co się jednak dzieje, zanim koks trafi do nosa europejskiego czy amerykańskiego konsumenta? Tę właśnie drogę odtwarza Saviano, poruszając się zarówno w czasie, jak i przestrzeni. Reporter zarysowuje kanały dystrybucji i środki przemytu, a także przytacza historię handlu kokainą, nieuchronnie powiązaną z dziejami meksykańskich karteli narkotykowych. A także włoskiej mafii która, jak się okazuje, jest jednym z głównych kokainowych graczy w Europie. Można więc powiedzieć, że Saviano nie opuszcza własnego podwórka na zbyt długo.

Narracja też toczy się dwutorowo: lawirując pomiędzy niemal buchalteryjnym wyliczaniem kolejnych przejęć władzy i walk między kartelami, a opisem zinstytucjonalizowanego ćpania utrzymanym w duchu „Fight Clubu” Nolana. To pasjonujące studium tego, o czym wiemy właściwie wszyscy – że ta gospodarka cienia generuje ogromne zyski, porównywalne z dochodem największych światowych korporacji. Zainwestuj tysiąc euro w kokainę, a po roku będziesz miał 160 tysięcy. Który gracz giełdowy może pochwalić się takim zyskiem? Cena jest jednak wysoka: najlepiej uświadamiają to opisy pokazowych egzekucji i zagadkowych śmierci, zdarzających się w czasie wojen na górze. Kartele z pewnością nie są bardziej zdemoralizowane niż globalne korporacje, ale sposób rozwiązywania problemów kadrowych jest wręcz spektakularnie brutalny. Jeśli się nie sprawdzisz, nie dostaniesz wilczego biletu. Co najwyżej za parę tygodni ktoś znajdzie twoją głowę z genitaliami wetkniętymi w usta.

Jedyna uwaga, jaką mam do tej książki, wynika pewnie z mojej przynależności do pokolenia ADHD, któremu trudno skupić się na jednej rzeczy. Po pewnym czasie korowód pojawiających się i znikających postaci o imionach brzmiących, jakby każda z nich była członkiem reprezentacji Hiszpanii w piłce nożnej, zaczyna wypełniać całą głowę i trudno nadążyć za tym, kogo zabito, kto uciekł, kto zdradził, a kto założył kolejny kartel. Brzmi to trochę jak opis rozbicia dzielnicowego w piastowskiej Polsce i pewnie jest w tym trochę prawdy. Każda dynastia potrzebuje jednak swojego Kadłubka i takim też kronikarzem stał się dla mafijnych regentów Saviano. Kronikarzem o tyle uczciwym, że niechętnym.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także