Recenzja
Kafka na pustyni
Komiks na podstawie niezrealizowanego scenariusza Jima Hensona, znanego najszerzej jako twórca Muppetów, to metaforyczna historia, która przypominałaby nieco scenariusze kafkowskie, gdyby tylko te miały prawo kończyć się optymistycznie.
Twórczość Jima Hensona, o czym zapewne nie każdy wie, wcale nie ograniczała się do “Muppet Show”, “Ulicy Sezamkowej” czy “Fraglesów”. Wspomnieć warto choćby o przygodowo-fantastycznym “Labiryncie”, w którym wystąpił nie kto inny jak David Bowie, krótkometrażowym “Time Piece”, który w 1965 roku był nominowany do Oscara lub jego następcy zatytułowanym “Sześcian” – filmie, w którym wieloznaczna metafora nasuwa kafkowskie skojarzenia.
“Piaskowa opowieść” miała kontynuować ten nurt w twórczości Hensona. Miała, bo tak zatytułowany scenariusz filmowy pomimo starań nigdy nie został zrealizowany. Zbyt trudno było młodemu jeszcze twórcy znaleźć producenta, który odważyłby się zainwestować w niekomercyjne dzieło pełnometrażowe. Tak, pełnometrażowe – wszystko wskazuje na to, że “Piaskowa opowieść” miała być ukoronowaniem symbolicznej i kierowanej do dorosłych odbiorców propozycji Hensona. Niedługo po napisaniu scenariusza kariera Amerykanina potoczyła się już pewnie w stronę przeciwną – w stronę Muppetów. Co oczywiście przyniosło mu sławę i wielką publiczność na całym świecie.
Dzięki tej sławie sympatycznego lalkarza dziś każdy chętny może zapoznać się z “Piaskową opowieścią”. Scenariusz filmowy został bowiem jakiś czas temu zrealizowany w formie komiksu. Całość narysował niejaki Ramón K. Pérez, a nadzorowała córka Hensona wraz z The Jim Henson Company. Nagrody komiksowe posypały się jak z rękawa (trzy Nagrody Eisnera, dwie Nagrody Harveya i kanadyjska Nagroda Shustera). Po dwóch latach komiks doczekał się polskiej edycji.
Wspominałem Kafkę – akcja dzieje się gdzieś na południowym zachodzie USA, główny bohater “Piaskowej opowieści” na początku albumu poznaje szeryfa który daje mu mapę (i każe jej nie ufać), a także mówi, że jeśli bohater dotrze do określonego miejsca, będzie bezpieczny. I nawet informuje, że na starcie ma on dziesięć minut przewagi. Przewagi nad kim? O co właściwie chodzi? Tego nie dowiaduje się ani czytelnik, ani bohater, który odprowadzony przez szeryfa i wiwatujące tłumy na start rusza w drogę.
Po drodze spotyka między innymi arystokratycznego przeciwnika, po którym może spodziewać się tylko najgorszego, oraz piękną blondynkę, a przede wszystkim surrealistyczny świat jakby wyjęty z “Alicji w Krainie Czarów”, choć na wskroś przesiąknięty amerykańskością. Saloony, lwy, źli Arabowie, ale też pustynne krajobrazy, w których detale zdradzają niepewny status rzeczywistości – w każdej chwili strumyk może przemienić się w węża, w każdej chwili można zobaczyć na przykład gigantycznego żółwia dźwigającego jeszcze większą od siebie skałę.
I co najważniejsze – coś w tym rzeczywiście jest. Przyjemnie obserwuje się tę pogoń bohatera-everymana w poszukiwaniu siebie. Obojętnie, czy bardziej skupiając się na głównej metaforze, czy dziwnym, baśniowym świecie wykreowanym wspólnymi siłami twórców.