Recenzja
Podróż za jeden ziemniak
Trudno przewidzieć efekty współpracy dwóch pisarzy. „Długa ziemia” mogła stać się wielkim sukcesem albo kompletną porażką. Pratchettowi i Baxterowi, szczęśliwie dla czytelników, udało się stworzyć rzecz na wysokim poziomie.
Zawsze zastanawiałam się, jak wygląda współpraca dwóch pisarzy przy tworzeniu jednej książki. Jak dzielą się obowiązkami? Czy jeden wymyśla, a drugi pisze? A może każdy pisze po jednym rozdziale? Albo może jeden pisze, a drugi robi po nim korektę? No, chyba że siedzą we dwóch przed ekranem komputera i piszą wspólnie całość. Każdy z tych sposobów wydaje się idealnym przepisem na pokłócenie się na śmierć i w efekcie nieukończenie książki nigdy, choćby nie wiem co. Nie wykluczam jednak, że pisarze są w stanie powstrzymać swoje rozbuchane ego na czas kooperacji, dla dobra sprawy.
Sir Pratchetta można nazywać jakkolwiek, tylko nie poważnym pisarzem, co staje się dosyć oczywiste po pierwszych piętnastu zdaniach każdej z jego książek. Stephen Baxter jest zaś twórcą działającym w nurcie hard science-fiction – zajmuje się takimi sprawami jak ciemna materia, nagie osobliwości czy skomplikowane kwestie alternatywnych rzeczywistości. Sądząc z tego opisu, „Długa ziemia” miała jednakowe szanse, by stać się wielkim sukcesem albo kompletną porażką. A jednak się udało.
Dosyć łatwo domyślić się, komu zawdzięczamy poszczególne elementy powieści. Za teorię równoległych Ziem, które rozwinęły się wokół naszej Ziemi podstawowej, wywołując falę migracji porównywalną z wielką wędrówką ludów, odpowiada zapewne Baxter. Natomiast idea, że do przenoszenia się z jednego świata w kolejny potrzebne jest urządzenie, którego głównym składnikiem jest ziemniak, mogła wyjść tylko i wyłącznie z głowy Pratchetta. Nad całością unosi się zresztą charakterystyczne pratchettowskie poczucie humoru. Choć zważywszy na to, że obaj autorzy są Brytyjczykami, może tak naprawdę to po prostu ich rodzimy dowcip?
Fabuły zasadniczo jest prosta jak kij. Ot, powieść drogi, w czasie której bohaterowie przeżywają (zewnętrzne) przygody i (wewnętrzną) przemianę. Coś się kończy, coś zaczyna, rodzi się miłość i umiera człowiek (albo nie). O sile powieści stanowią bohaterowie, humor sytuacyjny i sama Długa Ziemia – fascynująca kraina, kolonizowana przez ludzkość niczym Dziki Zachód. Można łowić smaczki, od których narracja aż się roi, jak blogowanie przez radio, zakonnice, które ewidentnie musiały kiedyś być członkami Hell’s Angels, śpiewający Rosjanie czy Uniwersytet Jagielloński w Zachodniej 33 157.
Fanom Pratchetta i Baxtera tej pozycji polecać nie trzeba, pozostałym – w zasadzie też nie. Dobra rozrywka broni się sama. No, może z małą pomocą lekkiego, ale za to bardzo chytrego czołgu.