20 grudnia 2012

Próby

Próby literackie Laurie Anderson mimo rzekomego balansowania na przecięciu stylów i gatunków pozostają tylko próbami.

 

Nie każda artystyczna dusza stworzona jest do pisania książek. Aktorzy zatrudniają ghostwriterów do spisywania barwnych biografii. Muzycy i kompozytorzy często poprzestają na zwięzłych i mało literackich manifestach (można to łatwo sprawdzić choćby w wydanej u nas przez słowo/obraz terytoria „Kulturze dźwięku”). Natomiast znana artystka multidyscyplinarna Laurie Anderson (którą kojarzyć można także między innymi jako żonę Lou Reeda) spróbowała – obok wszystkiego innego – także pisać.

 

Jej zapisy dostępne w „Języku przyszłości” same w sobie nie robią czytelnikowi krzywdy. Fragmenty prozatorskie są bezpretensjonalne, chwilami zabawne, mocno zakorzenione są w osobistych doświadczeniach artystki. Czasami nieco naiwnie i na skróty szukają poezji. Gorzej ma się sprawa z piosenkami Anderson, bo tłumaczenia tychże Julia Fiedorczuk także zamieściła w swoim zbiorze. Nigdy nie rozumiałem tego typu zabiegów. Każdy chyba miał kiedyś w rękach wydawnictwa z tłumaczonymi tekstami Morrisona czy Beatlesów. Tutaj nie jest lepiej. Gatunek piosenki jako taki nie jest przeznaczony do prezentowania w druku, a już w tłumaczeniu tym bardziej. Fiedorczuk też nie udało się dokonać cudu i doprawdy dziwne, że tego nie przewidziała.

 

Co pozostaje? Sympatyczna książeczka dla fanów Laurie Anderson, ale czy jest ich w Polsce aż tak wielu? I czy nie lepiej czytałoby im się te proste teksty po angielsku? Dla reszty „Język przyszłości” to książka zbyt nieinwazyjna, by ją szczególnie ganić, i zbyt mało interesująca, by akurat ją zdjąć z księgarnianej półki. Można przeczytać, dlaczego nie? Ale właściwie: niby dlaczego tak?