Recenzja
Rosja traumatyczna
Drugi tom z cyklu graficznych reportaży Igorta, w którym znów zajął się on poradzieckim Wschodem, wcale nie przekonuje bardziej niż poprzednia część.
Anna Politkowska była dziennikarką i działaczką na rzecz praw człowieka, silnie zaangażowaną w wojnę czeczeńską. Krótko mówiąc: osobą całkowicie niewygodną. W 2006 roku została zastrzelona w windzie nieopodal swojego mieszkania. Przede wszystkim to jej historię podejmuje w swoim komiksie Igort, zahaczając jednak siłą rzeczy także o wojnę czeczeńską i dwudziestowieczną historię Rosji w ogóle. I, podobnie jak w “Dziennikach ukraińskich”, nie radzi sobie z ciężarem gatunkowym tematu.
Nowy album Włocha dotyka dokładnie ta sama przypadłość, co poprzedni. Razi dysproporcja pomiędzy ogromem tematu a jego opracowaniem. Słynna z okrucieństwa wojna w Czeczenii szokuje również tutaj, owszem, ale nie ma w tym jednak żadnej zasługi reportera (poza miejscami doskonałym opracowaniem graficznym). Igort psuje mrożące krew w żyłach opowieści zupełnie niewłaściwym patosem, emfazą i uproszczeniami. Przykład? Współpracowniczka Politkowskiej, która często opowiada o niej przy użyciu wielkich słów, mówi w pewnym momencie: “Często możemy odczuć, że ona współczuje katom. Współczuje, gdyż są to złamani i nędzni ludzie, którzy również mają trudne losy. Ale trzeba tu duszy pisarza, aby zrozumieć coś takiego. Anna kochała ponad wszystko Tołstoja i Dostojewskiego”. Czy naprawdę konieczne było robienie z osoby o niewątpliwych zasługach miłośniczki wielkich pisarzy, aby przypisać jej przez to jeszcze większe humanizm i wrażliwość? Niewiele dalej cała sytuacja zbliża się do przykrego absurdu. Podobne słowa włożone zostają w usta samej Politkowskiej, która mówi do rosyjskiego żołnierza/bandyty, który ją więzi: “Co może pan rozumieć z życia… Przeczytał pan choć jedną linijkę Tołstoja, Dostojewskiego?”. To oczywiście budzi jego konsternację i ma dowodzić wyższości wrażliwej dziennikarki. Nie wiem, czy jest to zabieg nieelegancki, czy po prostu głupi, a sąsiadują z nim przecież przerażające wydarzenia.
Pod koniec Igort odlatuje jeszcze bardziej. Ni to opowiada, ni to snuje refleksje na temat stalinizmu, prawosławnego mistycyzmu, Syberii. Bez puenty, sensu i pomysłu, jak gdyby nie wiedząc, że z Rosją i rosyjskością mierzyły się już nie takie umysły, zwykle kapitulując po wieluset stronach i wielu latach. Włoski rysownik nie widział niczego złego w małej powtórce na kilku stronach, stworzonych jakby dla zapełnienia pozostałej części arkusza wydawniczego. Bałaganu albumu dopełnia kilka uchybień językowych popełnionych przez tłumaczkę, a nie zauważonych przez redaktora.
Nie byłoby w przypadku “Dzienników rosyjskich” o czym mówić, gdyby nie temat tego reportażu. Sprawy tak trudne nie powinny być przedstawiane w sposób tak niezręczny przez nikogo, z wyjątkiem samych świadków. Każdy z nich jednak, choćby analfabeta, wiedziałby lepiej, jak to zrobić.