28 sierpnia 2013

Sesje nad brzegiem morza

Komiks Tony’ego Sandovala to fresk obyczajowy na temat dorastania w mniejszym mieście, w którym z poetycką przenikliwością odmalowany został smutek okresu dojrzewania. Wszystko to zaś jakby okraszone charakterystycznymi dla doom metalu spowolnioną perkusją i nisko strojonym, brzęczącym basem.

 

Id jest zwyczajnym, cichym nastolatkiem, który nosi długie włosy, gra na gitarze i próbuje działać na lokalnej scenie muzycznej. Pewnego dnia, kiedy wraca do domu po koncercie, zastaje siedzącą w fotelu matkę, która czekała na niego do późna. Dziewczyna Ida, Ania, umarła. Kiedy chłopak zdejmuje koszulkę przed snem, zauważa, że w jego klatce piersiowej pojawiła się ogromna dziura. Nie może poradzić sobie ze smutkiem i wściekłością. Jakiś czas potem wraz z kolegą idzie nad brzeg morza ze starym radiem, żeby łapać komunikaty nadawane przez marynarzy. Zamiast nich obaj łapią fale z najpiękniejszą muzyką, jaką w życiu słyszeli, jakby muzyką zaświatów. Id jest pewny, że to Ania. Zaczyna przychodzić nad brzeg morza z własną gitarą i wzmacniaczem, gra improwizowane sesje i jako Doomboy nadaje je za pomocą jednej z wolnych fal radiowych. Są świetne i rozdzierające. Tajemniczy Doomboy, jednoosobowy zespół-widmo, bez demówki, bez koncertów i bez twarzy staje się sensacją w światku miłośników muzyki gitarowej, zaś dziura w klatce piersiowej Ida wydaje się jakby stopniowo zmniejszać.

 

Przybliżenie fabuły jest konieczne, bo w ten sposób najlepiej oddać dość niespotykaną, poetycką atmosferę komiksu. Lepiej niż za pomocą ogólników o pięknie tego pierwszego prawdziwego, nastoletniego smutku czy elementach fantastyczno-magicznych. Napięcie pomiędzy prawdziwym bólem a niezręcznościami i głupotami jest w tym albumie tak doskonale utrzymane, że trudno opisać tę jego największą i główną zaletę – klimat. „Doomboya” czyta się z sercem na dłoni, ale czułość, żywiona przez czytelnika w stosunku do bliskich mu w pewien sposób bohaterów, ani na chwilę nie staje się czułostkowa. Dzieło Sandovala – przy całej banalności i typowości opisywanego środowiska – jest niepowtarzalne.

 

Temat dojrzewania jest w ogóle tematem wybitnie komiksowym. „Doomboya” porównać można choćby do znakomitego „Black Hole” Charlesa Burnsa. Ci, którzy znają ten drugi komiks, wiedzą, że to porównanie ma swoją wagę. Jeśli „Black Hole” pokazywało lęk i neurozę towarzyszące nastoletniości, „Doomboy” opowiada historię o nastoletniej melancholii. Jeśli „Black Hole” jest horrorem, „Doomboy” to offowy dramat. Dla tych, którzy okres przed dwudziestką wspominają podobnie świetnie narysowany komiks Sandovala jest lekturą niemal obowiązkową. A czytać go można choćby pod wczesne Black Sabbath.