9 września 2013

W darwinowskim świecie artystów

Tajemnicza metropolia na obcej planecie. Obca cywilizacja równocześnie podobna do naszej i zupełnie od niej odmienna, niezwykłe rytuały, zwyczaje i stosunki społeczne. A w tym wszystkim jeden z „naszych”, zaplątany w nieznaną mu rzeczywistość, próbujący dociec w czym właściwie bierze udział i poznać ten nowy świat. Znacie? To posłuchajcie.

 

 

Pierwszy tom „Przedksiężycowych” ukazał się w 2009 roku nakładem Fabryki Słów. Tom drugi został opublikowany już przez wydawnictwo Powergraph, które przy okazji wypuściło na rynek także pierwszą część trylogii. Powieść Kańtoch to dzieło monumentalne, z ambicjami stworzenia zupełnie nowej, fantastycznej rzeczywistości. Autorka nie odkrywa jednak wszystkich kart, ujawniając kluczowe informacje bez pośpiechu. Jednocześnie zarysowuje skomplikowany system społeczno-kulturowy, funkcjonujący we wspólnocie całkowici podporządkowanej tworzeniu sztuki. To jeden z najciekawszych elementów całego świata przedstawionego i aż żal, że autorka nie weszła głębiej w temat. Całe to miasto w mieście to jedna wielka steampunkowa fantazja, gdzie każdy przedmiot stworzony jest przede wszystkim po to, by być pięknym, a dopiero później użytecznym. Można by je nazwać bólem głowy Le Corbusiera.

 

 

Drugim ciekawym aspektem poruszanym w „Przedksiężycowych” jest swoiście pojęty darwinizm. Zgodnie z doktryną, realizowaną przez rządzących tym światem bogów, przetrwają tylko ci najdoskonalsi, ale nikt nie wie, wedle jakich kryteriów oceniana będzie owa doskonałość. Ci, którzy z jakichś względów są wybrakowani, podczas kolejnych Skoków pozostają w tyle, skazani na śmierć i zapomnienie w odrzuconej przeszłości. To świat równie piękny, co okrutny. Potencjalna zmiana zarysowuje się w chwili, gdy do miasta trafia Daniel, przybysz z Ziemi, a Finnen przy okazji kolejnego Skoku poznaje na Placu Wodnym Kairę, dziewczynę tak zupełnie pozbawioną talentów, że – w świecie wyspecjalizowanych artystów – aż podejrzaną.

 

 

„Przedksiężycowi” to kawał dobrej literatury science-fiction, pozbawionej niesamowitych konceptów, które dezorientują czytelnika. Chociaż powieść jest nieco przegadana, Kańtoch pokazuje, że polska fantastyka wciąż trzyma się mocno. Na koniec warto też zwrócić uwagę na to, że być może wreszcie doczekaliśmy czasów, w których okładki książek z zakresu fantastyki przestały być żenująco kiczowate. Idzie ku lepszemu.