Recenzja
Wojna po wojnie
W powszechnej świadomości koniec II wojny światowej oznacza koniec horroru i poniewierki, które była udziałem milionów ludzi na całym świecie. Nie inaczej jest z wyobrażeniem powojennej Europy – oczywiście, trudno było zdobyć kawę i papierosy, ale poza tym wszyscy zajmowali się głównie dekorowaniem zwycięskich wojsk. Pogląd ten utwierdzany jest w szkołach – gładko prześlizgujemy się od zdobycia Berlina do planu Marshalla i planów sześcioletnich. Powojnie nie pozostawiło śladów. Tymczasem był to ledwie początek długiej drogi ku normalności.
Krotki okres pomiędzy zakończeniem II wojny światowej a rozpoczęciem Zimnej Wojny był dla wielu krajów nie tyle momentem podnoszenia się z ruin, co czasem chaosu na granicy wojny domowej. Keith Lowe w swoim „Dzikim kontynencie” maluje obraz prawie tak samo przerażający jak sama wojna: milionowe rzesze uchodźców, brak instytucjonalnej władzy, gwałty, morderstwa, kolosalne zniszczenia w infrastrukturze i brak podstawowych środków do życia. Zycie ludzkie miało równie małą wartość jak podczas działań wojennych – w szczególnie trudnej sytuacji znaleźli się oczywiście przedstawiciele narodów pokonanych, zwłaszcza Niemcy.
Lowe plastycznie kreśli obraz kontynentu chyba najbardziej dotkniętego działaniami wojennymi. Anglik zachowuje przy tym chłodny i obiektywny styl narracji. Wszelki dodatkowy dramatyzm jest tu zresztą zbędny. Wystarczy wgłębić się w przytaczane statystyki, by odkryć spustoszenia nie tylko w infrastrukturze, ale i w siatce społecznej, a także te najgłębsze – w ludzkiej mentalności. Dość powiedzieć, ze po wojnie widok mężczyzny niebędącego żołnierzem był tak rzadki, ze dzieci uciekały na widok swoich powracających do domów ojców.
„Dziki kontynent” to doskonała pozycja nie tylko dla pasjonatów historii. Przejrzysty układ i wciągająca narracja sprawiają, ze mogą ja czytać także laicy – pod warunkiem, że otwarci są na to, iż historia nie zawsze wygląda tak jak w podręcznikach.