1 sierpnia 2013

Woland i era atomowa

„Czarnobyl” należy do tej grupy esejów literackich, które napędzane są niemal wyłącznie przez mglisty zamiar autora i wykorzystaną bibliografię (ta zaś w tym przypadku wcale nie imponuje). Szkoda, tym bardziej, że czyta się to dzięki lekkiemu, potoczystemu stylowi Cataluccio gładko i dobrze.

 

Nazwa miejscowa „Czarnobyl” kojarzy się z jednym – katastrofą elektrowni jądrowej w 1986 roku. Włoski pisarz i zarazem polonofil także od tego centralnego skojarzenia wychodzi. Był w chwili wybuchu w Warszawie i, jak widać, ciężko przeżył bliskość dość tajemniczej wówczas tragedii. Książka nie opowiada jednak wyłącznie o niej. Jest próbą w żadnym wypadku nie wyczerpującej, ale mimo wszystko monografii miasta i okolic, których historia obejmuje – poza katastrofą – także między innymi ludobójstwo Hołodomoru czy okres bycia centrum polsko-ukraińskiego chasydyzmu.

 

Książkę Cataluccio czyta się świetnie, bo jest – mimo ciężaru tematycznego – bardzo lekka i błyskotliwie napisana. Włoch należy do grupy tych gawędziarzy, którzy wprawdzie potrafią często przestrzelić sądem, mieć problem z trzymaniem się wątku, ale i tak chce się ich słuchać. Przyjemność jednak tym razem nie wystarcza. „Czarnobylowi” brakuje pogłębienia, spójnego pomysłu na wywód i – przede wszystkim – inwencji w sferze innej niż językowa. Cataluccio nie tylko nie odkrywa nieznanych kart z historii katastrofy i nie wyciąga z niej nowych wniosków, lecz nawet nie stara się o własną dokumentację. Posługuje się tym, co zasłyszał lub przeczytał. Ani przez chwilę nie odnosimy wrażenia, że Czarnobyl dotyczy go w inny sposób niż jako antykwaryczna zabawa inteligenckiego mieszczucha.

 

Nie oznacza to, że książka nie jest warta lektury. Bardzo pewnie ląduje w kategorii: można przeczytać. Zwłaszcza jeśli jest to pierwsze spotkanie czytelnika z tematem czarnobylskiej katastrofy i ma na celu głównie zachęcenie do dalszego poznawania tego epizodu historii najnowszej. Sam esej włoskiego pisarza nie pozwala się nasycić i nie próbuje wyczerpać żadnego z podejmowanych wątków. Dzieje miasta sprowadzone zostają w głównej konkluzji do działania diabła, w dodatku diabła pożyczonego od Bułhakowa. Jak dla mnie to trochę za mało.