20 marca 2014

Życie w węźle gordyjskim

Paweł Smoleński odwiedza Izrael, Palestynę i Terytoria Zależne, by w „Oczach zasypanych piaskiem” kolejny raz pokazać, że tuż za granicami Europy znajduje się miejsce, gdzie wojna i śmierć wciąż są na porządku dziennym.

 

Konflikt między Izraelem a Palestyną przeżył większość napięć zbrojnych drugiej połowy dwudziestego wieku. Podczas gdy wygasały wojny w Azji Południowo-Wschodniej, toczył się proces dekolonizacji Afryki, wybuchła i zakończyła się wojna na Bałkanach, Bliski Wschód trwał w niemożliwym do rozplątania klinczu, który okazjonalnie wybuchał w intifadach i starciach w rodzaju wojny sześciodniowej. To jeden z najbardziej zapomnianych konfliktów, spowszedniały, przypominany przy okazji szczególnie krwawych zamachów – na co dzień rzeczywistość, której lepiej nie dotykać.

 

Trudno odpędzić od siebie religijną symbolikę, gdy mówi się o miejscu narodzin trzech największych systemów monoteistycznych świata, gdzie dwa narody walczą o ziemię, po której chodzili święci i prorocy, krainie o historii liczącej tysiące lat, w której święte miejsca to realne punkty na mapie. Smoleński również od niej nie ucieka, jednak podniosłe odniesienia nie przesłaniają mu prozy życia. Choć może należałoby raczej powiedzieć: dramatu. Izraelsko-palestyńska codzienność bowiem to: checkpointy, na których Palestyńczycy godzinami czekają na pozwolenie na przejście do pracy po izraelskiej stronie; zawłaszczanie ziemi przez osadników kolonizujących Zachodni Brzeg Jordanu, negatywnie ocenianych nawet przez izraelską opinię publiczną; wzajemna nieufność i nienawiść, podsycane przez akty terroru zarówno z jednej, jak i drugiej strony; kwitnące plantacje bawełny po izraelskiej stronie, a także bród i smród palestyńskich miast, konsekwentnie pozbawianych przez drugą stronę życiodajnej wody.

 

Smoleński nie zgadza się na prostą opozycję: Izraelczycy kontra Palestyńczycy. Swoją sympatię lokuje po stronie honoru, odwagi, empatii, współczucia zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie. Z podobną sympatią opisuje izraelskie babcie, monitorujące sytuację na izraelskich checkpointach i dbające o to, by kontrolujący je żołnierze nie przekraczali swoich uprawnień, jak i palestyńską rodzinę, która jako jedyna nie dała się wyrzucić ze swojej ziemi po tym, jak nielegalnie przejęli ją izraelscy osadnicy. Nie stara się na siłę obiektywizować, jego poglądy subtelnie, ale konsekwentnie przewijają się przez całą książkę, dodając jej siły wyrazu wynikającej z autentyzmu – to nie jest kolejna sucha relacja, to opowieść zaangażowanego człowieka, który w Strefie Gazy, w Hebronie i Ramallah bywał częściej, niż wysłannicy Organizacji Narodów Zjednoczonych.

 

Największą jednak zaletą tej książki jest to, że napisana jest przez człowieka z zewnątrz, zaangażowanego, a jednak wciąż stojącego z boku. Pozwala mu to osiągnąć odpowiedni dystans, dzięki czemu zgrabnie udaje mu się uniknąć przedłożenia własnego interesu ponad obiektywizm opowiadanej historii. Dodajmy do tego plastyczne opisy, od których niemal czujemy piasek zgrzytający między zębami, i duszny swąd pustynnych miast, a otrzymamy pozycję, której w tym roku przegapić nie można.