Recenzja
Chłopczyce z Kabulu
“Chłopczyce z Kabulu” to jeden z tych reportaży, które przekazują treści tak zmieniające dotychczasowy ogląd na świat, że po ich skończeniu warto spędzić jakiś czas w fotelu i mocno je przemyśleć. Łatwo jest myśleć, że kwestie związane z płcią kulturową i jej transgresją to domena liberalnych zachodnich społeczeństw. Ale w Afganistanie?
Jak się okazuje, nie ma zasad nienaruszalnych i systemów w stu procentach szczelnych. Nawet w społeczeństwie niezmiernie poważnie traktującym i narzucającym podział płci istnieje niewielki margines dla tych, którzy te ramy rozsadzają. Choć może powinna powiedzieć „które”. Bo ta książka to opowieść o dziewczynach i kobietach, które zdecydowały się przejść na męską stronę. Nie zawsze była to jednak decyzja własna i świadoma.
Bacza pusz to afgańskie określenie na dziewczynkę, którą rodzice zdecydowali się wychowywać jak chłopca. Genezy tego zjawiska nie sposób dociec, wiadomo jednak, że jest starsza niż islam i prawdopodobnie również niż samo państwo, wywodząc się z zaratustrianizmu, którego wpływy w tym regionie były bardzo silne. Cele tego zjawiska są już jednak łatwo definiowalne: bacza pusz ma magicznie pomóc w przyjściu na świat prawdziwego chłopca. W kraju, gdzie wartość kobiety mierzy się poprzez jej zdolność do urodzenia męskiego potomka, to bardzo wiele. W kraju, gdzie bycie mężczyzną daje wachlarz przywilejów, bycie bacza pusz jest jak przepustka z więzienia burki i czterech ścian domu. Niektórym dziewczynkom ciężko do niego powrócić.
Muszą to jednak zrobić, bo przeznaczeniem dziewczynki, nawet tej o najbardziej chłopięcym charakterze, jest zamążpójście. Początek dojrzewania jest zarazem końcem złotej wolności – bacza pusz muszą powrócić do swojej płci biologicznej i podjąć związane z nią obowiązki. Jenny Nordberg podróżuje po kraju, sprawdzając, jak to doświadczenie wpływa na same kobiety. Jak łatwo przychodzi zrezygnować z wolności, której zdążyło się wcześniej skosztować? Bilans nie jest jednoznaczny, ale nie przynosi również kategorycznych odpowiedzi.
To świetna, mocna książka, napisana bez uprzedzeń i nie próbująca forsować żadnych tez, choć pole do popisu byłoby niezaprzeczalnie duże. Nordberg powściąga emocje i wyzbywa się europejskiej skłonności do formułowania łatwych wniosków. Wygląda na to, że sama nie do końca wie, co myśli o całej tej sytuacji. I być może to właśnie stanowi o największej sile tej książki. Uczciwe przyznanie, że świat nie jest prosty i czasem wymaga od nas zawieszenia na kołku tego, co wiemy i w co wierzymy.