14 marca 2013

Rushdie drugiej świeżości

Po bardzo dobrej autobiografii Salmana Rushdiego otrzymujemy tym razem obszerny tom jego tekstów, „Ojczyzny wyobrażone”. Dla tych, którzy czytali „Josepha Antona”, zbiór ten nie będzie jednak wielkim odkryciem.

 

To nie jest zła książka – to książka spóźniona. Eseje, które mogły budzić emocje, chęć polemiki czy zmuszać do refleksji jawią się dziś jako rzeczy drugiej świeżości. W prasowych tekstach Rushdiego nie brak zaangażowania, pasji i światopoglądowej wyrazistości. Nie ma w nich może tego wspaniałego, barokowego języka, do którego przyzwyczaił czytelników choćby w „Dzieciach Północy” i „Ziemi pod jej stopami”, ale trudno pisarzowi odmówić erudycji. Szkoda jedynie, że dziś aktualność zachowało jedynie parę esejów. Rzeczy traktujące o polityce – wśród bohaterów m.in. Margaret Thatcher, Indira Ghandi, Benazir Bhutto – ciekawe są tylko wtedy, gdy autor wkracza na terytorium socjologiczne i pisze np. o idei indyjskości, którą winny wspierać tolerancja, pluralizm, różnorodność. Problem w tym, że charakter znakomitej większości tekstów jest zdecydowanie doraźny, że są one lekko przeterminowane. Eseje, publicystyka, wywiady, recenzje książek odnoszą się do aktualnych wydarzeń, tzn. do lat 80. i początku lat 90. Oczywiście, krytyczne omówienie „Wojny końca świata” Vargasa Llosy, „Kroniki zapowiedzianej śmierci” Marqueza albo „Vinelandu” Pynchona można podziwiać za przenikliwość i umiejętność kontekstualizacji, nawet jeśli recenzje dotyczą książek dobrze u nas znanych.

 

Najlepsze rzeczy pojawiają się na końcu. Znajdziemy tu m.in. niezwykle ważny esej „W dobrej wierze”, stanowiący obronę „Szatańskich wersetów”, a także znakomity tekst „Czy nie ma nic świętego?”, traktujący o sztuce jako świeckim odpowiedniku transcendencji. Jednak „Ojczyzny wyobrażone” to pozycja tylko dla miłośników Rushdiego.

Czytelnicy, tej recenzji oglądali także